Dzisiaj piątek, za chwilę początek weekendu, dam więc wszystkim trochę oddechu od zagadnień prawnych. Sobie też nieco odpuszczam, bo przecież nie tylko pracą człowiek żyje. Jest mnóstwo cudownych rzeczy, które można realizować w sferze całkowicie prywatnej. Owszem jeszcze jestem w pracy, ale korzystam z przerwy dlatego postanowiłam kilka słów napisać na blogu. Siadając do pisania nie miałam w głowie jakiegoś konkretnego tematu. Pomyślałam sobie, niech płynie przeze mnie, to co ma się pojawić i na pewno będzie dobrze, albo po prostu: jest dobrze. Jak wiecie tych spraw prawnych i różnych ludzkich spraw i dramatów, mam zawodowo sporo wokół siebie. Przyglądam się na sytuacje, w których biorę jednak udział, choć pośrednio, bo przecież jedynie doradzam, tak, żeby uzyskać dla Klienta wynik najlepszy z możliwych. Natomiast obserwując co się dzieje zastanawiam się nad tym, dlaczego pewne działania i decyzje podjęte przez Klientów, spowodowały, że stanęli oko w oko z niesympatycznymi sytuacjami? Z pełną świadomością używam sformułowania „nieprzyjemne sytuacje”, bo nie chcę pisać, mówić, czy myśleć, że są to problemy. Czy na dany moment powinni postąpić inaczej np. coś zrobić, albo nic nie robić. To jest takie bardzo ludzkie. Przecież każdy z nas każdego dnia spotyka się z różnymi zdarzeniami. Nie raz mogą pojawiać się wątpliwości typu: jak się zachować? Choć są osoby, które takich wątpliwości nie mają i uważają, bez względu na to co przyszłość przyniesie, że zrobili dobrze. To wszystko nie jest takie proste jakby się wydawało, bo przecież zależy tak naprawdę od tego jacy jesteśmy. Kiedyś sama łąpałam się na rozterkach. Konsultowałam z bliskimi osobami jak powinnam postąpić. Jaki wówczas osiągałam efekt? Nie taki jakiego oczekiwałam, bo ile osób zapytałam, to każdy mówił co innego. Wówczas pogłębiał się chaos, a sama byłam nadal w punkcie wyjścia. Do tego wielokrotnie słyszałam zdanie: „ja na twoim miejscu to zrobiłabym …….”. No właśnie, dopiero po jakimś czasie przyszło zrozumienie, że przecież nikt nie jest na moim miejscu i nie wie, co będzie dla mnie najwłaściwsze na dany moment. Wobec tego przestałam pytać, co mam zrobić? Jak staję przed takim dylematem, wówczas pytam sama siebie. Kieruję się wtedy swoją intuicją i tym co czuje na dany moment. Jeśli w perspektywie okaże się, że przyjęte przeze mnie rozwiązanie było dobre, to cieszę się. Jeśli okazuje się w przyszłości, że nie było efektu „wow”, a wręcz odwrotnie, to cóż, nie załamuję rąk, a traktuję to jako lekcję z której należy wyciągnąć wnioski. Oczywiście jak to w życiu, czasami sama potykałam się lub potykam o własne nogi, bo czegoś nie zauważyłam, nie przemyślałam, albo kilkakrotnie szłam w kierunku w którym nie powinnam pójść. Oczywiście jest to ludzkie, normalne i nie ma co się przejmować. Natomiast dzisiaj rano opowiadałam bliskiej mi osobie o zachowaniach mojego kota. Użyłam takiego stwierdzenia, że od tego zwierzaka powinnam uczyć się jak być skuteczną. On zawsze osiąga to co chce. Stosuje różne metody, ale nie odpuszcza. Jak się raz nie uda, wymyśla kolejną strategię i tak do skutku. Oczywiście głównie chodzi, aby w jego misce znalazły się same pyszności, niezależnie od tego, czy zjadł godzinę temu, czy kilka minut temu. Strategia jest dość prosta. Najpierw wydaje z siebie dźwięki, które dla mnie są trudne do zniesienia, myśląc, że w ten sposób szybko załatwi sprawę. Mam jednak na to sposób, wychodzę do innego pomieszczenia i zamykam drzwi, żeby tego nie słyszeć. Oczywiście piszę o sytuacji, gdzie jest najedzony. Jak się nic nie wydarza, przechodzi w ofiarę losu. Siada przy mice z opuszczoną głową z jakimś dziwnym, smutnym wyrazem oczu. Choć wiem na sto procent, że to jest gra z jego strony, serce mi się łamie i ulegam. Oczywiście w granicach rozsądku, bo przecież nie chodzi o to, żeby go „przekarmić”. Mam pełną świadomość, że jest to z jego strony świadome i zamierzone i nastawione na osiągnięcie celu. No i co? Cel osiągnięty. Moja rozmówczyni w pewnym momencie powiedziała, że mnóstwo osób głowi się nad strategiami, różnymi metodami, żeby dojść do celu, szczególnie w biznesie. A tu proszę kocie rozwiązanie. Oczywiście traktuję to z dużym przymrużeniem oka, bo biznes jest najczęściej skomplikowany, czasami wielowarstwowy, itd, itd. Może jednak warto zwrócić się ku zwierzęcej naturze, która kieruje się instynktem i wyciągnąć coś dla siebie, jako człowieka funkcjonującego w przestrzeni zawodowej, ale i prywatnej. Co poza tym? Poza tym w weekend „zamieniam się w kota” czyli odpoczywam, jem i śpię i pozostaję w swoim świecie, a to co się dzieje na zewnątrz, niech płynie sobie swoim nurtem bez zastanawiania się co jest dobre, co jest złe. Trzeba dać sobie jak najwięcej własnej przestrzeni, żeby od kolejnego tygodnia przystąpić do swoich prawnych obowiązków, tak jak to zwykle bywa. Zatem w weekend dominują u mnie kocie cechy. Niech więc tak będzie. Życzę wszystkim przyjemnego weekendu i do zobaczenia na blogu – za tydzień? Może wcześniej? Zobaczymy jak czas pozwoli.
