Dzisiaj rano miałam spotkanie w centrum Warszawy. Postanowiłam pójść piechotą, bo to niedaleko mojego biura. Sam fakt, że mogłam się poruszać bez maseczki sprawił mi dużo przyjemności. Nie ukrywam, że oddychało mi się wcześniej niekomfortowo mając coś takiego na twarzy. Jednak jak mus to mus.
Idąc sobie wolnym krokiem zobaczyłam kawiarniane ogródki zapełnione ludźmi. Kto by pomyślał jeszcze parę lat temu, że w ogóle zwrócę na uwagę na te ogródki i jeszcze dodatkowo taki widok będzie napawał mnie radością. A jednak….. .
Oczywiście mam z tyłu głowy sytuację z przed roku, gdzie też kawiarnie i restauracje w pewnym momencie otworzyły swoje podwoje i wówczas też chętnie z nich korzystałam. Pamiętam także swoje letnie wyjazdy, które napawały optymizmem, że będzie już tylko lepiej. Jednak los okazał się zdecydowanie przewrotnym i zgotował nam ponownie zakazy, ograniczenia, strach i lęk o siebie i najbliższych.
Dlatego też do obecnej sytuacji podchodzę z rezerwą, czekając na dalszy bieg wydarzeń. Nie mniej jednak, nadal patrzę optymistycznie w przyszłość, bo taka jest moja natura. Cieszą mnie widoki ludzi zadowolonych i to miasto, które tętni życiem, powodując u mnie też coraz większe zadowolenie.
Nie ukrywam, że był u mnie taki moment, że bardzo mocno doskwierał mi brak bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Niby w pracy wszystko w porządku, nawet więcej czasu, bo odpadły dojazdy na spotkania, ale jednak to szybko przestało cieszyć. Przecież spotkanie i rozmowy w przestrzeni wirtualnej to nie to samo, co spojrzenie na siebie bezpośrednio twarzą w twarz.
Kiedyś utyskiwałam, że każdego dnia biegałam jak nakręcona od spotkania do spotkania, że zajmowało to dużo czas, bo przecież trzeba było dojechać, a w mieście ustawiczne korki. Tak gadałam i gadałam i wykrakałam.
Odpadły dojazdy, korki i co z tego. Z jednej strony mogłam tylko sama do siebie powiedzieć: „widzisz kobieto masz czego chciałaś”, ale z drugiej strony okazało się, że zamiast lepiej było mi gorzej.
Brak bezpośrednich kontaktów z moją rodziną mieszkającą daleko ode mnie też dało mi się we znaki. Wobec tego przestałam marudzić, że jak się ma gości w domu, to ma się na głowie dużo pracy.
Proszę bardzo jak pięknie życie potrafiło wszystko zweryfikować i spowodować zmianę w podejściu do niego.
Jeśli chodzi o mnie, to mogę jednoznacznie napisać, że pandemia zweryfikowała moje podejście do życia. Zrozumiałam co się tak naprawdę liczy.
Dzisiaj potrafię oddzielić życie prywatne od zawodowego, tworząc między tymi sferami harmonię, ale także nieprzekraczalną granicę. Jedno nie może wejść w drugie i tyle.
Jeszcze niedawno było tak, że w zasadzie wszystko podporządkowywałam pracy. Teraz już tak nie jest. Czas w domu, czy na urlopie jest przeznaczony dla mnie i dla moich bliskich. Celebruję te chwile, bo one są ważne i ulotne. Przecież nie będziemy ze sobą na wieczność, bo prawa natury są takie, że wszystko kiedyś się kończy.
Żyję więc czasem obecnym, mam się dobrze, bo nie przejmuje się już wieloma sprawami, które jeszcze całkiem niedawno spędzały mi sen z powiek. Przyznam szczerze, że jest to cudowny stan, bo odczuwam wolność i swobodę.
Życzę każdemu, aby udało się mieć takie podejście do wielu spraw. Przecież jutro też jest dzień i przyjdzie odpowiedni moment, aby zająć się tym co uwiera, niewygodne, często nazywane przez nas problemem.
Co jeszcze chciałam napisać? O! już mi się przypomniało. Dla mnie ważne są takie prozaiczne rzeczy dnia codziennego. Te, które sprawiają mi radość są ważne, a te, które nie są najfajniejsze traktuje jako lekcje i doświadczenie. Być może komuś wyda się to naiwne, infantylne, głupie – nieważne. Dla mnie jest to sposób na życie i tyle w temacie (oczywiście jak mawiał klasyk).
Dla mnie ważne jest także to coś co daje mi power do życia i do pracy. Co to jest? Bardzo proste: codzienny kontakt z naturą o poranku, wsłuchiwanie się w śpiew ptaków, przyglądanie się jak co rano mój kot przeciąga się subtelnie, z elegancją i gracją.
Daję sobie czas na poranne zajęcia, które „wstrzykują” mi świetną dawkę energii na resztę dnia.
Kiedyś myślałam, że to nie jest możliwe tak spokojnie zaczynać dzień. Bywało to tak, że po wstaniu szybka kawa, potem bieganina po domu i szukanie, a to ubrania, a to kluczyków do samochodu, itd. i popędzanie samej siebie, no szybciej, szybciej, bo nie zdążysz do pracy. Potem te ciągłe stresujące sytuację, że mało czasu, a dużo spraw, że trudno się wyrobić z opracowaniem dokumentów przed jednym a drugim spotkaniem.
Wreszcie powiedziałam stop.
Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej, spokojnie, bez pośpiechu, Okazało się, że czasu wystarcza, że można pięknie zacząć każdy dzień i cieszyć się nim i patrzeć nań tak, że na pewno coś ciekawego przyniesie.
Stres, nerwy i bieganinę gdzieś daleko wyrzuciłam od siebie, bo zrozumiałam, że zupełnie coś innego jest w życiu ważne.
Może właśnie ten czas pandemii przyniósł mi takie podejście do życia, nie wiem. Wiem jednak na pewno, że warto cieszyć się nawet z najdrobniejszych rzeczy i spraw, warto cieszyć się nawet z bardzo małych sukcesów, bo te duże przyjdą w odpowiednim momencie. Wszystko jest możliwe jeśli tylko sami sobie damy szansę i pozwolimy sobie na te sukcesy.
Wiem, że może to co dzisiaj napisałam jest jakieś górnolotne, patetyczne, być może dla niektórych stanowi jakieś niedorzeczne brednie – nie ma to znaczenia. Usiadłam, bowiem przy komputerze i napisałam to co popłynęło tym razem prosto z mojego serca.
Kochani, życzę Wam pięknych dni, korzystając z tego co jest możliwe. Oczywiście z rozsądkiem i umiarem, żeby znów na jesieni nie wylądować w tym samym miejscu, gdzie byliśmy w ubiegłym roku, właśnie w tej jesienno- zimowej porze. Mam nadzieję, że tam, gdzie mieszkacie też wszystko pięknie tętni życiem i że jest coraz lepiej i lepiej. W końcu mamy wiosnę, a za chwilę, za niedługo powietrze zapachnie latem, czereśniami i wszystkim tym co Wam przyjdzie do głowy. Pozdrawiam serdecznie i niech się Wam spełnia co najlepsze.