Życie osób z tzw. kredytami frankowymi nie jest łatwe. Jeśli ktoś śledzi te kwestie lub sam jest kredytobiorcą doskonale wie dlaczego użyłam takiego stwierdzenia.
Jedynie dla przypomnienia wspomnę, że od 2006 r. w Polsce banki ochoczo sprzedawały swój produkt w postaci kredytów hipotecznych na inwestycje związane z nieruchomościami we frankach szwajcarskich. Reklamowały, że to kredyt bezpieczny i tani. Wobec tego wiele osób chcących posiadać tzw. „własne M” zdecydowało się na zaciągnięcie wieloletniego zobowiązania. Inni natomiast mogli skorzystać tylko z kredytu we frankach szwajcarskich, bo w przypadku kredytu w złotówkach niemieli zdolności kredytowej.
Taki pęd i duże zapotrzebowanie na kredyty związane z nieruchomościami, zapewne wiązał się z tym, że wiele pokoleń Polaków nie posiadało własnych nieruchomości, a jeśli mieli to po wojnie były im odbierane. Natomiast w komunie tylko nieliczni cieszyli się własnym mieszkaniem, czy domem. Przez wiele lat dorosłe dzieci mieszkały z rodzicami, bo nie stać ich było nawet na kupno kawalerki.
W okresie transformacji gospodarczej i ustrojowej, gdzie okazało się, że posiadanie własnej nieruchomości nie jest marzeniem ściętej głowy, dużo Polaków ruszyło po kredyty do banków. Te zaś, wiadomo „handlujące” pieniądzem wiedziały, że jest świetna koniunktura na kredyty hipoteczne i poszły za ciosem, sprzedając jednak głównie kredyty walutowe.
Po latach okazało się, że kredytobiorcy wpadli w pułapki i do dzisiaj wielu walczy o sprawiedliwość w sądach. Tylko ta walka jest długa i żmudna, choć przyznać trzeba, że sporo wyroków sądowych w tzw. sprawach frankowych zostało wydanych.
Jak to jednak zwykle bywa „frankowicze” wciąż na coś czekają. M.in. najpierw na przełomowe orzeczenie TSUE czyli Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Zostało wydane i wówczas wydawało się, że sprawy ruszą „z kopyta”. Okazało się, że nie do końca, bo po drodze powstawały i powstają kolejne sytuacje, które przedłużają procesy sądowe i nie chodzi tylko o długi okres oczekiwania na rozprawy w sądach.
Teraz od kilku miesięcy „frankowicze”, ale banki też, czekają na Uchwałę Sądu Najwyższego. Pierwotnie miała być wydana w marcu, ale to nie nastąpiło. Była „przekładana” na kolejne terminy. Wczoraj zapewne wiele osób czekało na tę uchwałę Sądu Najwyższego z zapartym tchem i niestety nie została podjęta.
Na rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego trzeba będzie niestety poczekać, bowiem Sąd odroczył jej wydanie bezterminowo. Sąd zdecydował się zasięgnąć opinii m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich, Narodowego Banku Polskiego, Komisji Nadzoru Finansowego, itd.
Zatem pozostaje tylko cierpliwość i czekanie co się dalej wydarzy. Czy w związku z tą sytuacją sądy powszechne, będą orzekały i będą wydawały wyroki, czy też wstrzymają się do czasu podjęcia Uchwały przez Sąd Najwyższy?
Na razie nie wiadomo. Niewątpliwie nie jest to łatwa sytuacja dla kredytobiorców, szczególnie tych, którzy pomimo toczących się spraw sądowych spłacają raty kredytów regularnie.