Samo życie.
Całkiem niedawno zapewne wielka polityka dominowała u wielu w codziennym życiu. Mamy to już za sobą, wybory rozstrzygnięte i można rzec, świat wraca do normalności, albo i nie. Zależy od tego, kto jak na to patrzy. Nie będę jednak roztrząsać wyborów, bo jak doskonale Wiecie nie zajmuje się komentowaniem wydarzeń politycznych, bo nie temu służy mój blog. Nie chodzi oczywiście o to, że ważkie sprawy mnie nie interesują, wręcz przeciwnie, jako obywatelka dorosła, świadoma i zdaje się rozumna, obserwuję to co się dzieje i staram się wyciągać z tego wnioski, kreować swoje opinie i poglądy. Natomiast jako prawniczka nie skupiam się na tym, że jeden polityk drugiego obrzucił kalumniami, że jeden zły, a drugi dobry. Takie rozważania towarzyszą raczej przy niedzielnym rodzinnym obiedzie. Wykonując zawód prawnika, który stosuje prawo w praktyce, skupiam się na efektach pracy Parlamentu. To co zostaje uchwalone i wchodzi w życie i stanowi podstawę do moich działań, analiz prawnych i krótko mówiąc, prowadzenia spraw prawnych na co dzień.
W zawodowych poczynaniach z wielką polityką nie mam do czynienia, może i dobrze. Za to mam do czynienia z problemami „zwykłych ludzi”, którzy czasami ze sprawami nie mogą sobie poradzić.
Nie wynika to tylko z nieznajomości przepisów, choć oczywiście to się zdarza, ale również i z tego, że załatwienie np. spraw w urzędach, czasami ich przerasta, a nawet przeraża. Są to nieraz takie małe polityki, na obrzeżach dużych wydarzeń, które dotyczą konkretnych osób, czyli codziennego życia, ale czasami sprawiającego niemałe trudności.
Oto przykład.
Pewien Pan borykał się z problemami finansowymi (wiadomo, wiele osób tak ma). Wobec tego nie był w stanie na bieżąco regulować wszystkich swoich zobowiązań, w tym i tych, które należą (nazwijmy) do danin publicznych. Jakiś czas temu rozmawiałam z Nim i zaproponowałam, aby wystąpić o rozłożenie zaległości na raty, podając kwotę, jaką jest w stanie miesięcznie płacić w ramach tegoż zadłużenia. Co ciekawe, procedurę przeszliśmy razem sprawnie, szybko i stało się zgodnie z wnioskiem. Odtrąbiliśmy, sukces i wydawało się, że do szczęścia już niewiele potrzeba.
Pan po jakimś czasie Pan pomału zaczął „panować” nad swoimi finansami, ku swojej uciesze i rodzinny. Owy Jegomość nie był jednak w najgorszej sytuacji, bowiem posiadał nieruchomość, która była już od kilku lat wystawiona do sprzedaży, m.in. po to, aby z pozyskanych pieniędzy zasilić budżet i spłacić długi. Opornie ta sprzedaż szła, a posiadane zasoby finansowe nie pozwalały na regulowanie wszystkich zobowiązań, stąd też i ta decyzja o rozłożeniu zaległości na raty. Co z tego, że był właścicielem nieruchomości, jak w kieszeni miał pusto.
W sprawie sprzedaży nieruchomości ciągle coś się pojawiało negatywnego, a to potencjalni kupcy twierdzili, że nieruchomość mało atrakcyjna, a że cena za wysoka i jeszcze sto różnych powodów, które prowadziły, że zdecydowanego kupca ani widu, ani słychu. Aż tu nagle, pojawił się ten jedyny i wymarzony. Transakcja sprzedaży dokonała się, a przeszczęśliwy Klient postanowił uregulować swoje zaległości, w tym spłacić także jednorazowo to co zostało rozłożone na raty.
I tu, ku zdziwieniu zaczęły się schody. Otóż, Pan po otrzymaniu pieniędzy czym prędzej udał się do Urzędu, aby oznajmić radosną wiadomość, że chce jak najszybciej spłacić zaległość i to od ręki. Pani z którą rozmawiał, oświadczyła, że takiej możliwości nie ma. Zgodnie z zawartym porozumieniem spłata ma się odbywać w ratach i koniec, kropka. Jak się nie podoba, to niech nie płaci i wówczas porozumienie zostanie wypowiedziane. Owszem, przy takim rozwiązaniu jak wypowiedzenie faktycznie musiałoby dojść do jednorazowej spłaty, tylko, że uprzejma Pani zapomniała dodać, o dodatkowych konsekwencjach finansowych, które byłyby nie małe, np. jakieś kary finansowe, dodatkowe opłaty, itp.
Pan zdziwiony obrotem sprawy podziękował za wyjaśnienia i poprosił mnie o pomoc, żebym pojechała do tego Urzędu i porozmawiała jak to można załatwić. Wprawdzie za bardzo szczęśliwa nie byłam, bo to spory kawałek od Warszawy i czułam, że lekko nie będzie, ale co zrobić, taka praca. Przeczucie mnie nie zawiodło, lekko nie było.
Gdy pojawiłam się na miejscu i spotkałam się z pierwszą osobą z tegoż Urzędu, usłyszałam to co powiedział mi wcześniej Klient. Nie dając jednak za wygraną zaczęłam dokładnie tłumaczyć o co chodzi, że Klient chciałaby zawrzeć aneks do tego porozumienia, dokonać spłaty jednorazowej, co spowodowałoby, że dalsze odsetki nie byłyby naliczane. Przemiła Pani skądinąd nie potrafiła mi pomóc. Odsyłana byłam od pokoju do pokoju. W jednym z nich, usłyszałam „dlaczego Pani do mnie przyszła i w ogóle kto Panią wpuścił”. „Sama weszłam” – odpowiedziałam. U innych osób było podobnie. Najczęściej panowało zdziwienie, że weszłam do pokoju, słyszałam, że nic się nie da, że nie można. W pewnym momencie moje rozmówczynie rzekły, że nie znają procedury jak to załatwić i że to jakaś nietypowa sytuacja.
Kiedyś Wam napisałam, że pomimo kłód pod nogami, nie poddaje się. Choć w tej sytuacji był moment, że straciłam cierpliwość. Na szczęście tak się nie stało i wreszcie trafiłam do osoby, która wiedziała z czym przyszłam. Ustaliłyśmy tryb procedowania w sprawie. Ostatecznie sprawę udało się załatwić tak jak chciał Klient.
Opisując i uczestnicząc w tej sytuacji, wydaje się, że to jakieś kuriozum. Ktoś chce spłacić dług, a nikt tego nie chce. Mnie w tej sytuacji przede wszystkim zaskoczyło to, że spotykałam się z brakiem wiedzy, kompetencji. Zawsze powtarzam, że Urzędnicy mają być dla Obywateli, a nie Obywatele dla Nich, ale też doskonale orientować jak załatwić sprawę, która należy do ich kompetencji. To są właśnie te małe polityki, czyli samo życie i zderzenie się z machiną, która dla tzw. petenta, może być trudna. A może to jednak była nasza wina: moja i Klienta, bo chcieliśmy pójść drogą na skróty i załatwić sprawę szybko i skutecznie?
Jestem zwolennikiem procedur prostych i przejrzystych, pewnie jak każdy, może więc jestem niepoprawną marzycielką? Wiele też zależy od ludzi, od ich podejścia, zrozumienia sprawy i podjęcia tego niewielkiego wysiłku żeby sprawę załatwić. W tym przypadku okazało się, że jak najbardziej można, tylko na właściwą osobę kompetentną, znającą przepisy, a dodatkowo miłą i sympatyczną, trafiłam po kilku nieudanych próbach. Gdy wyszłam już z miejsca, które opisuję, byłam nieco zmęczona, bo wcześniej powtarzanie w kółko tego samego, bieganie od pokoju do pokoju, chyba zużyło dużą dawkę energii.. Kiedyś moja koleżanka powiedziała, że praca prawnika jest okropnie nudna, bo tylko czytamy i coś piszemy. Chodzimy do sądów, siedząc nieraz długi czas przed salą sądową, a jak już na nią wejdziemy to jakieś prawne przepychanki. Gdzie adrenalina, gdzie działanie, gdzie szukanie dowodów jak detektyw? Tak to może jest, ale w filmach. W rzeczywistości wygląda to rzeczywiście zdecydowanie inaczej, ale adrenalina jednak jest. Poza tym nie oceniałabym tego w kategoriach, czy coś jest nudne, czy nie. Dla mnie istotne jest zawsze to, że za sprawą stoi człowiek, któremu w miarę możliwości, posiadanej wiedzy po prostu trzeba pomóc. Tyle i aż tyle.