Poranek, kawa i kot.

Moje wpisy na blogu tworzę zawsze rano przed wyjściem do pracy, bo wtedy mam chwilę spokoju, kiedy już nie ma domowników, oczywiście osób, bo kot był i jest zawsze. Przecież to  strażnik domowego ogniska.

Kiedy przyszedł ten dzień, żeby zasiąść do pisania, zaczęłam od rytuału, który mi towarzyszy w takiej sytuacji. Poranna godzina, najpierw przeciągałam się leniwie i dochodziłam do siebie po tzw. kontrolowanej utracie przytomności jaką jest sen. Do rozruchu i zebrania myśli konieczna była poranna kawa. Zasiadłam więc w kuchni, wcześniej parząc swój ulubiony energetyczny napój, włączyłam laptopa i przez chwilę zastanawiałam się o czym napiszę na blogu. Kot przechadzał się w moich okolicach, oczekując, aż jego miska będzie pełna. Tak też się stało, przecież nie można byłoby zapomnieć o tak ważnym i kochanym mieszkańcu mojego domostwa.

Tego dnia, gdy zbierałam się do pisana, była piękna pogoda. Słońce wpuszczało swoje promienie do mojego domu, a ja byłam zadowolona, że za chwilę pochłoną mnie stany prawne, którymi się z Wami podzielę.

Nagle okazało się, że nic z tych rzeczy. Kot postanowił nie wiedzieć dlaczego, bo wcześniej tego nie robił, położyć całe swoje kocie zasoby na klawiaturze laptopa. Powiedziałam do niego grzecznie, żeby łaskawie opuścił to miejsce, bo ma inne bardziej wygodne. Nie posłuchał. Kolejna delikatna perswazja nie przyniosła żadnych rezultatów, więc spokojnie postanowiłam wypić kawę, upajać się pięknym słonecznym porankiem i jeszcze chwilę poczekać, aż dane mi będzie przejść do twórczej fazy, zarezerwowanej na ten dzień. Pochłonięta myślami, o czym będę pisała, kątem oka obserwowałam to moje kochane kocisko. On jedynie przeciągał się, mruczał i widać klawiatura była dla niego wymarzonym miejscem, aby z rana relaksować się i myśleć o tym co kołatało się w tej pięknej, rudej kociej głowie.

Spojrzałam jednak na zegarek. Czas nieubłagalnie uciekał, bo przecież nadchodził kres kiedy mogłam poświęcić się pisaniu.

Zdecydowanym ruchem postanowiłam więc uwolnić mój komputer od niechcianego tymczasowego lokatora, a tu nic. Zaparł się dość mocno swoim ciałem i nie chciał ustąpić. Nawet jak na chwilę udało mi się go zdjąć z laptopa z uporem powracał. Już nieco zirytowana powiedziałam do kota (może to śmieszne, ale tak było) – „jak jesteś taki mądry i okupujesz klawiaturę, to sam coś napisz”. Kot jednak kompletnie nie zwracał uwagi na to co mówiłam, co robiłam. Miał mnie, mówiąc kolokwialnie, w kompletnym poważaniu. Irytacja, przerodziła się u mnie w złość, odeszła też wena i wyleciało mi zupełnie z głowy to o czym chciałam napisać. Ponownie spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że nie ma wyjścia nastał koniec tych nieudolnych prób, trzeba zbierać się i jechać do pracy, bo przecież tam czekają ludzie na załatwienie ich spraw.

Poranek okazał się całkowicie bezprawny, bo przecież niczego o prawie nie napisałam. Kot jednak opuścił miejsce, które tak sobie upodobał tego dnia, ale w momencie kiedy pakowałam swoje rzeczy i zbierałam się do wyjścia z domu. Efekt tego poranka taki, że on osiągnął swój cel, a u mnie brak prawnego wpisu, trochę złości i irytacji.

Wobec tego postanowiłam napisać o kulisach mojej blogowej pracy, bo nie zawsze jest łatwo jak się zasiada to tworzenia, jakie by ono nie było. Może po prostu prawo miało chwilę poczekać na kolejną publikację, może trzeba byłoby zmienić czas i miejsce do pisania? Ale w kuchni tak dobrze mi się pracuje. Ten tekst piszę po kilku dniach, o tamtego poranka. Przystąpiłam mimo wszystko zwyczajowo, tak jak to wcześniej opisałam, do pracy w kuchni. Mój rudy przyjaciel, tym razem nie zainteresował się klawiaturą, a owadami nieznanymi mi z nazwy, które wpadły przez otwarte okno. Dla mnie dobrze, ale dla owadów niestety trochę gorzej. Pomimo, że kot łaskawie umożliwił mi twórczą prace i mogłabym snuć kolejne rozważanie prawne, tym razem postanowiłam odłożyć prawo  na chwilę na półkę, choć może nie do końca. Może trzeba wprowadzić jakieś domowe procedury, żeby nie było takich sytuacji jak wcześniej? A jakbym stworzyła takowe, to jak je przekazać kotu? Nawet, gdyby cokolwiek do niego dotarło, to chyba wszystko „psu na budę”, no może kotu.  On przecież tak będzie robił co chce, bo chodzi przecież własnymi drogami.

Jak będziecie niezadowoleni, że tym razem tylko o kulisach mojej pracy z blogiem i kotem w roli głównej i że tekst bez prawa to wybaczcie, ale już wiadomo komu to zawdzięczamy. Następnym razem, prawo, prawo i tylko prawo, bo przecież jest o czym pisać i zgłębiać zawiłość  ludzkich przepisów, bo kocich przecież nie. Prawo opuściło mnie przecież tylko na chwilę, ale z przyjemnością do niego powrócę.

 

4 uwagi do wpisu “Poranek, kawa i kot.

  1. O i ten wpis bardzo mi się spodobał, czy zawsze musi być o prawie? Z początku myslalem ze na zdjęciu to twoje kocisko ale na koniec tekstu okazało się ze jest rudy. A już myślałem ze zobaczyłem małą cząstkę Twojego świata który Cię otacza po przebudzeniu.

  2. Tym bardziej ja muszę szanować Jego decyzje, bo gdyby się na mnie obraził, to nawet nie chcę myśleć co mogłoby przyjść Jemu do głowy. On często jest w tzw. „trybie bojowym”, więc lepiej schodzić Mu z drogi.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s