Większości zawodów posiada swój specyficzny język, który niewiele ma wspólnego z językiem literackim.
Oczywiście prawnicy też, o czym zapewne większość z Was przekonała się na „własnej skórze”. Język prawny jest zawiły i skomplikowany, ale to nie dlatego, że my prawnicy sami tak chcemy. Dzieje się tak, bowiem ustawodawca tworząc przepisy, poprzez używanie określonych sformułowań nadaje im określony sens. Jak ktoś nie będący prawnikiem czyta owe przepisy, wielokrotnie wydaje się, że wszystko jest jasne i zrozumiałe. Najczęściej zmienia zdanie po wizycie u prawnika. Dowiaduje się, że użyte sformułowanie w przepisie oznacza kompletnie coś innego niż myślał na początku i niewiele ma to wspólnego z potocznym językiem. Sama się o tym przekonałam wielokrotnie, czy to podczas spotkań z Klientami indywidualnymi, czy z przedsiębiorcami dla których tworzyłam i negocjowałam umowy. Ileż było przy tym dyskusji, kiedy podnosiłam kwestię poszczególnych zapisów kontraktowych, a Klienci twierdzili, że to tylko „gra słów”, w gruncie rzeczy oznacza to samo lub ma znaczenie podobne. Otóż, zdecydowanie nie. Każde sformułowanie ma określone znaczenie prawne.
Przykładowo, w języku potocznym dla kogoś może nie być żadnej różnicy pomiędzy pojęciem „zwłoki”, a „opóźnienia”. Prawnie te pojęcia mają różne znaczenie, a często używane w umowach, wielokrotnie wpływają np. na określone kwestie finansowe.
Następny przykład, często w przepisach użyte jest sformułowanie „w szczególności”. O! jaki banał, ktoś by powiedział. Nie do końca. Ten przymiotnik w języku potocznym może mieć wiele znaczeń. Natomiast w języku prawnym oznacza, że wszystko to co zostało wymienione w danym przepisie stanowi katalog otwarty danych przypadków, czyli jest wymieniony jedynie przykładowo i w grę mogą wchodzić różne rozwiązania.
Czasami występują pojęcia, które trudno rozszyfrować, co one oznaczają np. „termin zawity”. Kiedyś jeden z moich Klientów z uporem używał określenia „termin zawiły”. Mógł jednak to określenie nazywać jak chciał, bo nie był prawnikiem. To w końcu, ja stałam na straży Jego interesów prawnych, zatem to ja mam wiedzieć o co chodzi w tych dziwnych sformułowaniach, rozmieć je i stosować w praktyce. Termin zawity, to taki, gdzie wykonana czynność po jego upływie powoduje, że czynność ta jest nieważna.
Niektóre z określeń trochę śmieszą moich Klientów Otóż, mojego Klienta rozbawiło pojęcie „wzruszenie decyzji administracyjnej”. W zasadzie nie dziwie się, no bo o co chodzi? Czy decyzja jest tak zła, że aż sama płacze nad sobą? Nic z tych rzeczy. Chodzi o to, aby podjąć takie prawne czynności, które mają na celu uchylenie takiej decyzji, czy uczynienie jej nieważnej.
Pewnego razu w Sądzie strona przeciwna trochę mnie rozbawiła. Sprawa dotyczyła zachowku – (pojęcie z dziedziny prawa spadkowego), często potocznie nazywanego przez Klientów – „zachówkiem”. Pan, który stawał przeciwko mojemu Mocodawcy, był tak zacietrzewiony, że raz używał tegoż określenia „zachówek”, a raz „pochówek”. Początkowo Sąd jedynie lekko się uśmiechnął i nie zwrócił Panu uwagi, ale gdy było już to wielokrotnie używane, powiedział, żeby strona zdecydowała o czym mówi, bo to dwa różne pojęcia. Pan jednak był tak przekonany o słuszności swoich racji, że delikatna uwaga Sądu i tak nie pomogła. Stwierdził, że dla niego to jedno i to samo i perorował dalej. Tych pojęć chyba nie należy tłumaczyć, rzecz jasna, że nie tylko prawnie oznaczają co innego, ale z potocznego brzmienia łatwo wywieźć, że to dwie różne kwestie.
Natomiast jeśli prawnicy np. na sali sądowej zwracają się do siebie, czy do Sądu lub piszą do siebie pisma w imieniu swoich Klientów, używają oczywiście sformułowań prawnych bez tłumaczenia co one oznaczają.
W końcu jesteśmy profesjonalistami i wykonując swój zawód musimy język prawny znać. Natomiast w praktyce czasami trzeba spokojnie i rzeczowo wytłumaczyć Klientom o co chodzi. Sama nie raz jestem w takiej sytuacji, ale wytłumaczyć trzeba, bo w końcu to nie nasze sprawy tylko Klientów, a dla nich ma być wszystko jasne i klarowne.
Moja Mocodawczyni kiedyś po sprawie sądowej wyszła z tak zdziwioną miną, że nie bardzo wiedziałam co się stało, szczególnie, że wygrałyśmy sprawę. Ona powiedziała mi, że siedziała na sali jak „na tureckim kazaniu”, zupełnie nie mogła zrozumieć, jak to uroczo nazwała, „tego prawniczego bełkotu”. Na koniec dodała, że „łacina to już naprawdę zwaliła ją z nóg”. Zdarza się faktycznie, że my, prawnicy na pewne pojęcia używamy zwrotów w języku łacińskim, ale robimy to właśnie przed sądem, a w końcu sąd to prawnicy i wiedzą o czym jest mowa. A ta łacina, to naprawdę prawna, nie mająca nic wspólnego z językiem podwórkowym.
Cóż, na koniec mała konkluzja, faktycznie najlepiej prawnik rozumie prawnika. Oczywiście mam na myśli życie zawodowe, bo już prywatnie w związku to nie do końca tak prawnik rozumie drugiego prawnika.
Natomiast Klienci nie mają się czego obawiać, bo prawnicy, działający na ich rzecz wytłumaczą, czy dokładnie omówią ten dziwny prawny język, który mi towarzyszy od lat i dobrze, bo prawo to moje ulubione zajęcie.